Wednesday, 24 December 2014
Case #39 - Silna florystka
Kiedy poprosiłem o ochotników, Fran wyskoczyła pierwsza. Odnotowałem, że wcześnie byłą pierwszą do zadawania pytań.
Raczej niż zadawanie jej pytań, zacząłem od punktu wspólnego, który z nią miałem - rzeczy, które rozpoznałem i moja odpowiedź do tych aspektów mojego doświadczenia jej.
Powiedziała, że często była pierwsza do bycia ochotnikiem i podzieliłem się tym, że ja również. To od razu zbudowało wspólny grunt między nami. Spytałem jaką pracę wykonywała - florystki, jednak powiedziała, że chciałaby otworzyć swoją kwiaciarnię i była determinowana, by osiągnąć ten sukces. Widziałem, że była błyskotliwą, pewną siebie młodą kobietą i powiedziałem jej to, kiedy słuchałem sposóbu, w jaki dzieliła się swoimi planami, wierzyłem jej.
Ponownie, to budowanie relacyjnego gruntu i rozpoznawanie, co na nim stoi.
Spytałem o jej ulubiony kwiat (by znaleźć, co było dla niej symboliczne). Odpowiedziała, że słonecznik. Odpowiedziałem, jak bardzo je lubię i co w nich lubię. Powiedziała, że lubi w nich wiele rzeczy - że są pogodne, jaskrawe, silne, wysokie...
Położyła nacisk na słowo 'silne', spytałem więc o sposoby, w który doświadcza siebie jako silnej. Wyjaśniła, że naprawdę jest silna i była zadowolona z tej cechy, czuła jednak, że kiedy wpada w złość, potrafi być destruktywna.
Zaprosiłem ją zatem do swojego rodzaju 'terapeutycznego wrestlingu', w którym staliśmy naprzeciw siebie i przepychaliśmy się na dłonie. Było to zabawne i pozwoliło jej poczuć pełną moc jej agresji w bezpieczny, zabawny i kontaktowy sposób. Eksperyment pokazał jej, że jej złość i agresja mogą być pozytywne, nie tylko negatywne. To zbudowały między nami jeszcze więcej pola do działania.
Zauważyłem, że silne kobiety nie zawsze są cenione w społeczeństwie, nazywając potencjalne wskaźniki kontekstualne, by zobaczyć, jak to na nią działa. Powiedziała, że czasem myśli, że jest zbyt silna i przytłacza ludzi. Poprosiłem o przykład, opowiedziała o taksówkarzu, który nie chciał użyć licznika i na którego nawrzeszczała. Mogłem zrozumieć jej reakcję i wskazałem na to, że mógłbym zrobić to samo. Jednak wciąż była niezadowolona z powodu utraty panowania nad sobą.
Spytałem ją zatem o kontekst, o rodzinę i kogoś z jej rodziny, kto się nie kontrolował. Powiedziała, że jej ojciec często pokazywał silne emocje, gdy ona dorastała. Jednak bardziej, niż się tego bać, sama taka się stała... dlatego też nie lubiła tracić panowania nad swoim gniewem, nawet w tak zrozumiałej sytuacji, jak w tej z taksówkarzem.
Mogłem to zrozumieć i zasugerowałem, że teraz jest już dorosła i być może mogłaby wybrać pomiędzy takimi cechami jej ojca, które chciałaby przyjąć. Umieściłem więc krzesło naprzeciw niej, reprezentując jej ojca i poprosiłem ją, by bezpośrednio z nim o tym porozmawiała, pomagając jej wyartykułować frazy, które jasno przedstawiałyby to, co ceni i chce przyjąć oraz to, co chciałaby odpuścić i czego nie chciałaby po nim powtarzać.
Poczuła ulgę po tym i czuła się lepiej z jej agresją, jako mocą, dzięki której może podejmować decyzje, niż raczej z czymś, z czym czuje się źle.
To było coś, co określamy terminem 'integracja' i który pojawia się nie tylko kognitywnie w terminach wglądu, ale częściej somatycznie, więc jest naprawdę opartą na ciele zmianą.
Raczej niż zadawanie jej pytań, zacząłem od punktu wspólnego, który z nią miałem - rzeczy, które rozpoznałem i moja odpowiedź do tych aspektów mojego doświadczenia jej.
Powiedziała, że często była pierwsza do bycia ochotnikiem i podzieliłem się tym, że ja również. To od razu zbudowało wspólny grunt między nami. Spytałem jaką pracę wykonywała - florystki, jednak powiedziała, że chciałaby otworzyć swoją kwiaciarnię i była determinowana, by osiągnąć ten sukces. Widziałem, że była błyskotliwą, pewną siebie młodą kobietą i powiedziałem jej to, kiedy słuchałem sposóbu, w jaki dzieliła się swoimi planami, wierzyłem jej.
Ponownie, to budowanie relacyjnego gruntu i rozpoznawanie, co na nim stoi.
Spytałem o jej ulubiony kwiat (by znaleźć, co było dla niej symboliczne). Odpowiedziała, że słonecznik. Odpowiedziałem, jak bardzo je lubię i co w nich lubię. Powiedziała, że lubi w nich wiele rzeczy - że są pogodne, jaskrawe, silne, wysokie...
Położyła nacisk na słowo 'silne', spytałem więc o sposoby, w który doświadcza siebie jako silnej. Wyjaśniła, że naprawdę jest silna i była zadowolona z tej cechy, czuła jednak, że kiedy wpada w złość, potrafi być destruktywna.
Zaprosiłem ją zatem do swojego rodzaju 'terapeutycznego wrestlingu', w którym staliśmy naprzeciw siebie i przepychaliśmy się na dłonie. Było to zabawne i pozwoliło jej poczuć pełną moc jej agresji w bezpieczny, zabawny i kontaktowy sposób. Eksperyment pokazał jej, że jej złość i agresja mogą być pozytywne, nie tylko negatywne. To zbudowały między nami jeszcze więcej pola do działania.
Zauważyłem, że silne kobiety nie zawsze są cenione w społeczeństwie, nazywając potencjalne wskaźniki kontekstualne, by zobaczyć, jak to na nią działa. Powiedziała, że czasem myśli, że jest zbyt silna i przytłacza ludzi. Poprosiłem o przykład, opowiedziała o taksówkarzu, który nie chciał użyć licznika i na którego nawrzeszczała. Mogłem zrozumieć jej reakcję i wskazałem na to, że mógłbym zrobić to samo. Jednak wciąż była niezadowolona z powodu utraty panowania nad sobą.
Spytałem ją zatem o kontekst, o rodzinę i kogoś z jej rodziny, kto się nie kontrolował. Powiedziała, że jej ojciec często pokazywał silne emocje, gdy ona dorastała. Jednak bardziej, niż się tego bać, sama taka się stała... dlatego też nie lubiła tracić panowania nad swoim gniewem, nawet w tak zrozumiałej sytuacji, jak w tej z taksówkarzem.
Mogłem to zrozumieć i zasugerowałem, że teraz jest już dorosła i być może mogłaby wybrać pomiędzy takimi cechami jej ojca, które chciałaby przyjąć. Umieściłem więc krzesło naprzeciw niej, reprezentując jej ojca i poprosiłem ją, by bezpośrednio z nim o tym porozmawiała, pomagając jej wyartykułować frazy, które jasno przedstawiałyby to, co ceni i chce przyjąć oraz to, co chciałaby odpuścić i czego nie chciałaby po nim powtarzać.
Poczuła ulgę po tym i czuła się lepiej z jej agresją, jako mocą, dzięki której może podejmować decyzje, niż raczej z czymś, z czym czuje się źle.
To było coś, co określamy terminem 'integracja' i który pojawia się nie tylko kognitywnie w terminach wglądu, ale częściej somatycznie, więc jest naprawdę opartą na ciele zmianą.
Monday, 15 December 2014
Case #38 - Kobieta, która zawiodła
Zmartwieniem Jemmy była porażka. Zawodziła we wszystkim - miała 5 wypadków, pracując dla jednej z fim, popełniła kilka błędów obliczeniowych dla kolejnej, itd., itd., czuła się, jakby była jedną wielką porażką.
Kiedy podniosła to zmarwienie, byłem uważny. Opowiadała opowieść za opowieścią, z jednej, przechodząc w drugą. Była płaczliwa, chwiejna i widziałem, że mogłem z nią pracować godzinami i nigdzie nie dojść. Wspomniała również o problemach z jej rodzicami, po wyprowadzce, czuła się na nich bardzo zła, podejrzliwa wobec ojca i jego motywacji. Jasnym było, że desperacko potrzebuje pomocy i desperacja mnie odpychała. Poczułem, że reaguję, chcąc się wycofać.
Wiedziałem zatem, że muszę przejść do samego serca problemu, włączając w to mnie. Powiedziałem - zmierzmy się więc z porażką; dzieje się ona teraz - właśnie wspólnie zawodzimy - Twój styl ma wpływ na mnie. Kiwnęła głową - mogła poczuć, że tak zareagowałem, co oczywiście nie było obcym jej doświadczeniem.
Pierwszym krokiem dla kogoś zamkniętego w autodestruktywnym sposobie bycia jest przeniesienie wszystkiego do teraźniejszości, niż raczej słuchanie o 'tym' historyjek. A najlepszym na to sposobem jest dostrzeżenie, jak to widnieje w kontekście relacji.
Poprosiłem ją, by zagrała ze mną w małą gierkę. Chciałem, by zgadła, jak reagowałem na jej porażkę wobec mnie - po każdym z dwóch zgadnięć powiem jej czy trafiła, czy też nie.
Zgadła, że robię wszystko, by być cierpliwym. Powiedziałem, że nie. Zgadła, że czuję wobec niej litość. Powiedziałem, że nie.
Powiedziałem jej - czuję się Tobą poirytowany.
Potem poprosiłem ją, by zgadła, jakie to dla mnie uczucie. Zgadła, że tłumiłem te emocje. Powiedziałem, że to tylko po części prawda. Zgadła, że czułem to w moim brzuchu i klatce piersiowej.
Potem powiedziałem jej, że faktycznie czułem wobec niej złość i że czułem ją w klatce piersiowej, jako rodzaj wewnętrznego ucisku.
Poprosiłem ją, by wykonała ten eksperyment, ponieważ chciałem wydobyć ją z jej bagna żalu wobec siebie i zamknięcia w 'zasadzie porażki'. Chciałem widzieć, że współtworzyła ten eksperyment i że tak właściwie nie była jedną, która cierpiała. Było to okropne również dla mnie. Poprosiłem ją również dlatego, że miała wyraźnie paranoidalny stosunek (wobec ojca) i lepiej było dokładnie poćwiczyć 'zgadywanki' i mieć szansę być poprawioną, niż być odizolowaną w jej projekcjach.
Następnie poprosiłem ją o zamianę miejsc. Będę nią i vice versa. Byłem zatem smutny, przybity, czułem się jak porażka, a ona była na mnie zła.
Odnotowała odnośnie swojej roli: "Jestem jak moi rodzice - pouczający, krzyczący, krytykujący, dołujący mnie, zmuszający mnie do udawania".
Było to użyteczne, bo ponownie, wyciągnęło ją to z zastałej części jej biegunowości, dając jej większe doświadczalnie poczucie tego, co się dzieje.
Przedstawiłem jej potem metaforę rekrutacji - to tak, jakby ona zatrudniła mnie do pracy, bym był na nią zły i zrobiła to tak skutecznie, że w ciągu minuty słuchania jej, faktycznie poczułem się zły. Wskazałem również na to, że w pewnym stopniu zgodziłem się na odegranie drugiej strony i była to sadystyczna część mnie, na którą przyzwoliłem.
Wyjaśniłem, że to gra dwuosobowa. Powiedziała - właściwie to, gdy odgrywała tę złą, przypomniało to jej presję, która pochodziła również ze strony jej dziadków.
Tak więc działało jej pole.
Przedstawiłem jej kolejną metaforę: scenariusz i aktorów, chcących grać. Napisała sceneriusz na podstawie każdego z obszarów jej życia. Zgodziła się. Zarysowała to, o co chodziło w jej polu, niż raczej ubierała swoje problemy w poszczególne terminy, podkreśliła swoją kompulsywną i nieubłagalnie repetytywną naturę jej doświadczenia i innych wokół niej, w tym procesie wymiany.
Zachęciłem ją, by wybrała którykolwiek ze znanych dramatów, który znała, z postaciami, które podobne byłyby do jej osobistego pola. Opisała jednen konkretny dramat, w którym występowały postacie dokładnie takie, o jakich właśnie wspominaliśmy.
Potem poprosiłem ją o kolejny przykład innej historii - filmu lub sztuki, gdzie był inny scenariusz. Tutaj starałem się spojrzeć szerzej, do innych środków w polu, innych sposobach bycia. Wybrała Harrego Pottera, spytałem ją, którą postacią chciałaby być, odpowiedziała, że Harrym.
Poprosiłem ją więc, by spojrzała na mnie wzrokiem Harrego Pottera. To dlatego, że kiedy pierwszy raz napisała scenariusz, ofiara posługiwała się zawsze tylko oczami - spojrzała na mnie w bardzo szczególny sposób.
Spróbowała tego eksperymentu i kiedy zbadaliśmy naturę Harrego Pottera w filmach - jego niezdolność do bycia zabitym, etc,, zaczęła czuć się pewniej w jego przebraniu.
Poczuła zmianę w jej tożsamości i ostatecznie, doświadczyłem ją inaczej.
By przejść przez cały ten proces wymagało to ode mnie bycia bardzo blisko niej i bycie szczerym w każdej sytuacji. Pracowałem z relacją, z różnymi eksperymentami, którym ostatni był 'zmieniaczem położenia'... wymagał jednak wszystkiego, co zaszło wcześniej.
Kiedy podniosła to zmarwienie, byłem uważny. Opowiadała opowieść za opowieścią, z jednej, przechodząc w drugą. Była płaczliwa, chwiejna i widziałem, że mogłem z nią pracować godzinami i nigdzie nie dojść. Wspomniała również o problemach z jej rodzicami, po wyprowadzce, czuła się na nich bardzo zła, podejrzliwa wobec ojca i jego motywacji. Jasnym było, że desperacko potrzebuje pomocy i desperacja mnie odpychała. Poczułem, że reaguję, chcąc się wycofać.
Wiedziałem zatem, że muszę przejść do samego serca problemu, włączając w to mnie. Powiedziałem - zmierzmy się więc z porażką; dzieje się ona teraz - właśnie wspólnie zawodzimy - Twój styl ma wpływ na mnie. Kiwnęła głową - mogła poczuć, że tak zareagowałem, co oczywiście nie było obcym jej doświadczeniem.
Pierwszym krokiem dla kogoś zamkniętego w autodestruktywnym sposobie bycia jest przeniesienie wszystkiego do teraźniejszości, niż raczej słuchanie o 'tym' historyjek. A najlepszym na to sposobem jest dostrzeżenie, jak to widnieje w kontekście relacji.
Poprosiłem ją, by zagrała ze mną w małą gierkę. Chciałem, by zgadła, jak reagowałem na jej porażkę wobec mnie - po każdym z dwóch zgadnięć powiem jej czy trafiła, czy też nie.
Zgadła, że robię wszystko, by być cierpliwym. Powiedziałem, że nie. Zgadła, że czuję wobec niej litość. Powiedziałem, że nie.
Powiedziałem jej - czuję się Tobą poirytowany.
Potem poprosiłem ją, by zgadła, jakie to dla mnie uczucie. Zgadła, że tłumiłem te emocje. Powiedziałem, że to tylko po części prawda. Zgadła, że czułem to w moim brzuchu i klatce piersiowej.
Potem powiedziałem jej, że faktycznie czułem wobec niej złość i że czułem ją w klatce piersiowej, jako rodzaj wewnętrznego ucisku.
Poprosiłem ją, by wykonała ten eksperyment, ponieważ chciałem wydobyć ją z jej bagna żalu wobec siebie i zamknięcia w 'zasadzie porażki'. Chciałem widzieć, że współtworzyła ten eksperyment i że tak właściwie nie była jedną, która cierpiała. Było to okropne również dla mnie. Poprosiłem ją również dlatego, że miała wyraźnie paranoidalny stosunek (wobec ojca) i lepiej było dokładnie poćwiczyć 'zgadywanki' i mieć szansę być poprawioną, niż być odizolowaną w jej projekcjach.
Następnie poprosiłem ją o zamianę miejsc. Będę nią i vice versa. Byłem zatem smutny, przybity, czułem się jak porażka, a ona była na mnie zła.
Odnotowała odnośnie swojej roli: "Jestem jak moi rodzice - pouczający, krzyczący, krytykujący, dołujący mnie, zmuszający mnie do udawania".
Było to użyteczne, bo ponownie, wyciągnęło ją to z zastałej części jej biegunowości, dając jej większe doświadczalnie poczucie tego, co się dzieje.
Przedstawiłem jej potem metaforę rekrutacji - to tak, jakby ona zatrudniła mnie do pracy, bym był na nią zły i zrobiła to tak skutecznie, że w ciągu minuty słuchania jej, faktycznie poczułem się zły. Wskazałem również na to, że w pewnym stopniu zgodziłem się na odegranie drugiej strony i była to sadystyczna część mnie, na którą przyzwoliłem.
Wyjaśniłem, że to gra dwuosobowa. Powiedziała - właściwie to, gdy odgrywała tę złą, przypomniało to jej presję, która pochodziła również ze strony jej dziadków.
Tak więc działało jej pole.
Przedstawiłem jej kolejną metaforę: scenariusz i aktorów, chcących grać. Napisała sceneriusz na podstawie każdego z obszarów jej życia. Zgodziła się. Zarysowała to, o co chodziło w jej polu, niż raczej ubierała swoje problemy w poszczególne terminy, podkreśliła swoją kompulsywną i nieubłagalnie repetytywną naturę jej doświadczenia i innych wokół niej, w tym procesie wymiany.
Zachęciłem ją, by wybrała którykolwiek ze znanych dramatów, który znała, z postaciami, które podobne byłyby do jej osobistego pola. Opisała jednen konkretny dramat, w którym występowały postacie dokładnie takie, o jakich właśnie wspominaliśmy.
Potem poprosiłem ją o kolejny przykład innej historii - filmu lub sztuki, gdzie był inny scenariusz. Tutaj starałem się spojrzeć szerzej, do innych środków w polu, innych sposobach bycia. Wybrała Harrego Pottera, spytałem ją, którą postacią chciałaby być, odpowiedziała, że Harrym.
Poprosiłem ją więc, by spojrzała na mnie wzrokiem Harrego Pottera. To dlatego, że kiedy pierwszy raz napisała scenariusz, ofiara posługiwała się zawsze tylko oczami - spojrzała na mnie w bardzo szczególny sposób.
Spróbowała tego eksperymentu i kiedy zbadaliśmy naturę Harrego Pottera w filmach - jego niezdolność do bycia zabitym, etc,, zaczęła czuć się pewniej w jego przebraniu.
Poczuła zmianę w jej tożsamości i ostatecznie, doświadczyłem ją inaczej.
By przejść przez cały ten proces wymagało to ode mnie bycia bardzo blisko niej i bycie szczerym w każdej sytuacji. Pracowałem z relacją, z różnymi eksperymentami, którym ostatni był 'zmieniaczem położenia'... wymagał jednak wszystkiego, co zaszło wcześniej.
Monday, 8 December 2014
Case #37 - Włócznia drażniąca i włócznia ochronna
Zgadywałem, że Celia jest po trzydziestce, choć faktycznie miała 51 lat i kilkoro dzieci. Godne zauważenia było to, jak ciężkie było jej życie, a pomimo tego wydawała się być spokojna - toteż wyglądała bardzo młodo. Były to rzeczy, których nie miałem miejsca bada, jednak zanotowałem je na przyszłość. Zawsze ważnym jest, by rozpoznać natychmiastowe impresje i nawet ze znanymi klientami 'spoglądać na nich świeżym okiem', by dostrzec rozbierzności lub rzeczy cenne terapeutycznie.
Problemem, z którym do mnie przyszła był strach przed wejściem w tryb pracy, który trenowała od minionych dziecięciu lat. Chciała być pracownikiem społecznym i teraz, gdy jej dzieci opuściły dom, było to jej głównym celem.
Raczej niż próbować pracować z jej pewnością siebie czy odnajdywać jej lęki, chciałem znaleźć jej kontekst - wsparcie w jej środowisku, które by mi w tym pomogło. Miała profesjonalne wsparcie ze strony grupy pracowników społecznych, więc nie było to problemem.
Jednakże jej mąż powiedział, że zażąda rozwodu, jeśli ona w to wejdzie i zajmie się profesjonalną pracą. Była to zdecydowanie silna reakcja, jednak nie do końca zaskakująca, ze względu na partriarchalną kulturę, w której rzecz miała miejsce.
Jednak, gdy zapytałem później, dowiedziałem się, że miała do czynienia z przemocą domową w jej związku od lat.
Zdziwiło mnie to, że pomimo dziesięciu lat studiów i terapeutycznych zajęć, związanych z jej aspiracjami na bycie pracownikiem społecznym, to ani się nie pokazało, ani żaden z jej nauczycieli nie poczuł się odpowiedzialny ku temu, by sprawdzić z czym ma do czynienia.
W terapii ważnym jest nie tylko skupienie się na emocjach, lecz również kontekst, szczególnie gdy kontekst jest aktualnie obraźliwy. To musi być głównym celem terapii.
Byłem więc niechętny zmaganiu się z jej innymi problemami, dopóki źródło tego wszystkiego - jej zrozumiały strach - zostanie zlokalizowany. Powiedziała, że przemoc ustała ostatnio.
Opowiedziałem jej o swoich uczuciach, gdy z nią usiadłem - otwarty w stosunku do niej, czując się bardzo związany z powagą jej problemów, chcąc ją wesprzeć, ale przy tym będąc bardzo ostrożnym, chcącym postępować tak, by respektować jej granice.
Zauważyłem, że ten lęk był niemal 'członkiem jej rodziny'. Zgodziła się. Poprosiłem ją, by nadała tożsamość temu strachu - powiedziała o figurze w czarnym ubraniu, o wielkich oczach, uśmiechu i z włócznią. Opisała ją jako 'dziwaczną'.
Poprosiłem ją o więcej szczegółów - jak wyglądały jej ubrania. Naprawdę chciałem, by ustabilizowała jej kontakt ze strachem. Zachęciłem ją do uczestnictwa w eksperymencie Gestalt: do 'bycia' strachem - by pokazała mi jak strach stał, z jego włócznią i wielkimi oczyma.
Zrobiła tak - a ja zrobiłem to z nią. Często dobrze jest wykonywać takie eksperymenty z klientem.
Potem poprosiłem ją, by znów usiadła - nie chciałem poświęcać zbyt wiele czasu na to. Opisywanie, bycie tym było w istocie świetną rzeczą.
Powiedziała, że poczuła, że wiele jej dałem w tym procesie i była niechętna, by przyjąć więcej - tak, jakby musiała dać mi coś w zamian. Wyjaśniła, że była nauczona, by 'być' dla mężczyzn i pomimo tego, że buntowała się przeciw temu, jako dziewczyna, stało się to częścią jej uwarunkowania.
Posunąłem się więc naprzód z tą sytuacją i zatrzymałem się. Powiedziałem, 'ok, co zatem chciałabyś mi dać w zamian; jestem otwarty na odbiór". Siedzieliśmy w ciszy, po czym powiedziała, że chciałaby mi dać wyrazy wdzięczności za to, co dla niej dotąd zrobiłem.
Po wyrażeniu tego, znów poczuła się ze mną bezpiecznie, gotowa by kontynuwoać. To bardzo ważne, by słuchać dokładnie tego, co dzieje się z klientem, chwila po chwili, i być z nimi w każdej sytuacji, podążając ich rytmem.
Spytałem, gdzie teraz był jej strach - odpowiedziała, że wewnątrz niej. Powiedziała, że to włócznia, która kłuje ją w mózg, raniąc ją.
Przeszedłem do trybu bezpośredniej relacyjności. Powiedziałem, że jest mi smutno z powodu bólu, jaki odczuwa, dogłębnie smutny. Chciałem ją 'uratować', chronić ją, jednak nie wiedziałem jak to zrobić.
Była bardzo poruszona i siedzieliśmy tak razem połączeni w ciszy. Była to kluczowa zmiana - ktoś, kto się nią przejmował, kto mógł z nią być, chronić ją, jednak nie śpiesząc z naprawianiem rzeczy.
Było moment 'Ja-Ty', dwoje ludzkich istot w pełni połączonych. Ja byłem terapeutą, a ona była klientką, jednak w tym momencie byliśmy dwojgiem ludzi, siedzących naprzeciw siebie i dogłębny ból sytuacji. Wziąłem do siebie bardzo poważnie jej ból - nie jako zabawny eksperyment, nie jako figurę strachu, ale jako fakt, jak kilka dekad pełnej strachu przemocy.
Siedząc w tym miejscu, z otwartymi sercami. Byłem dogłębnie poruszony, tak samo, jak ona. Oboje to wyraziliśmy.
Potem powiedziałem - cóż, mam również włócznię, to włócznia ochrony. Zachęciłem ją, by mnie 'przyjęła', razem z moją włócznią, prosto do jej serca.
Zrobiła to z łatwością, ze łzami w oczach. Czuła się bezpieczna i pod opieką.
Miało to związek z 'obiektem jaźni' - przyjmując 'mnie' do siebie, znaczyło, że posiadała w sobie figurę autorytetu, która istnaiła DLA niej, jako że jej poprzednie doświadczenie autorytetu wzrastało w spętaniu i wymagało się od niej bycia DLA mężczyzn w jej życiu.
Pomimo tego, że nic wielkiego nie 'stało się' w tej terapii, miało to jednak na ną wielki wpływ. Na koniec spytałem ją, gdzie znajdował się jej strach w relacji do jej nowego zawodu. Powiedziała, że nie czuła się już zastraszona. Spytałem - nawet kosztem rozwodu? Odpowiedziała, że tak.
Teraz pozostała tylko jedna rzecz do pracy w przyszłej terapii, czyli praca nad relacjami i radzenia sobie z nimi po długiej fazie doświadczania przemocy. Chciałbym mieć na to oko, jako że to wciąż możliwe, by odwróciło się to w stronę przemoc i jako profesjonalista, jak również troskliwa osoba, chciałem mieć pewność, że nie jestem żadną z części tego cyklu.
Problemem, z którym do mnie przyszła był strach przed wejściem w tryb pracy, który trenowała od minionych dziecięciu lat. Chciała być pracownikiem społecznym i teraz, gdy jej dzieci opuściły dom, było to jej głównym celem.
Raczej niż próbować pracować z jej pewnością siebie czy odnajdywać jej lęki, chciałem znaleźć jej kontekst - wsparcie w jej środowisku, które by mi w tym pomogło. Miała profesjonalne wsparcie ze strony grupy pracowników społecznych, więc nie było to problemem.
Jednakże jej mąż powiedział, że zażąda rozwodu, jeśli ona w to wejdzie i zajmie się profesjonalną pracą. Była to zdecydowanie silna reakcja, jednak nie do końca zaskakująca, ze względu na partriarchalną kulturę, w której rzecz miała miejsce.
Jednak, gdy zapytałem później, dowiedziałem się, że miała do czynienia z przemocą domową w jej związku od lat.
Zdziwiło mnie to, że pomimo dziesięciu lat studiów i terapeutycznych zajęć, związanych z jej aspiracjami na bycie pracownikiem społecznym, to ani się nie pokazało, ani żaden z jej nauczycieli nie poczuł się odpowiedzialny ku temu, by sprawdzić z czym ma do czynienia.
W terapii ważnym jest nie tylko skupienie się na emocjach, lecz również kontekst, szczególnie gdy kontekst jest aktualnie obraźliwy. To musi być głównym celem terapii.
Byłem więc niechętny zmaganiu się z jej innymi problemami, dopóki źródło tego wszystkiego - jej zrozumiały strach - zostanie zlokalizowany. Powiedziała, że przemoc ustała ostatnio.
Opowiedziałem jej o swoich uczuciach, gdy z nią usiadłem - otwarty w stosunku do niej, czując się bardzo związany z powagą jej problemów, chcąc ją wesprzeć, ale przy tym będąc bardzo ostrożnym, chcącym postępować tak, by respektować jej granice.
Zauważyłem, że ten lęk był niemal 'członkiem jej rodziny'. Zgodziła się. Poprosiłem ją, by nadała tożsamość temu strachu - powiedziała o figurze w czarnym ubraniu, o wielkich oczach, uśmiechu i z włócznią. Opisała ją jako 'dziwaczną'.
Poprosiłem ją o więcej szczegółów - jak wyglądały jej ubrania. Naprawdę chciałem, by ustabilizowała jej kontakt ze strachem. Zachęciłem ją do uczestnictwa w eksperymencie Gestalt: do 'bycia' strachem - by pokazała mi jak strach stał, z jego włócznią i wielkimi oczyma.
Zrobiła tak - a ja zrobiłem to z nią. Często dobrze jest wykonywać takie eksperymenty z klientem.
Potem poprosiłem ją, by znów usiadła - nie chciałem poświęcać zbyt wiele czasu na to. Opisywanie, bycie tym było w istocie świetną rzeczą.
Powiedziała, że poczuła, że wiele jej dałem w tym procesie i była niechętna, by przyjąć więcej - tak, jakby musiała dać mi coś w zamian. Wyjaśniła, że była nauczona, by 'być' dla mężczyzn i pomimo tego, że buntowała się przeciw temu, jako dziewczyna, stało się to częścią jej uwarunkowania.
Posunąłem się więc naprzód z tą sytuacją i zatrzymałem się. Powiedziałem, 'ok, co zatem chciałabyś mi dać w zamian; jestem otwarty na odbiór". Siedzieliśmy w ciszy, po czym powiedziała, że chciałaby mi dać wyrazy wdzięczności za to, co dla niej dotąd zrobiłem.
Po wyrażeniu tego, znów poczuła się ze mną bezpiecznie, gotowa by kontynuwoać. To bardzo ważne, by słuchać dokładnie tego, co dzieje się z klientem, chwila po chwili, i być z nimi w każdej sytuacji, podążając ich rytmem.
Spytałem, gdzie teraz był jej strach - odpowiedziała, że wewnątrz niej. Powiedziała, że to włócznia, która kłuje ją w mózg, raniąc ją.
Przeszedłem do trybu bezpośredniej relacyjności. Powiedziałem, że jest mi smutno z powodu bólu, jaki odczuwa, dogłębnie smutny. Chciałem ją 'uratować', chronić ją, jednak nie wiedziałem jak to zrobić.
Była bardzo poruszona i siedzieliśmy tak razem połączeni w ciszy. Była to kluczowa zmiana - ktoś, kto się nią przejmował, kto mógł z nią być, chronić ją, jednak nie śpiesząc z naprawianiem rzeczy.
Było moment 'Ja-Ty', dwoje ludzkich istot w pełni połączonych. Ja byłem terapeutą, a ona była klientką, jednak w tym momencie byliśmy dwojgiem ludzi, siedzących naprzeciw siebie i dogłębny ból sytuacji. Wziąłem do siebie bardzo poważnie jej ból - nie jako zabawny eksperyment, nie jako figurę strachu, ale jako fakt, jak kilka dekad pełnej strachu przemocy.
Siedząc w tym miejscu, z otwartymi sercami. Byłem dogłębnie poruszony, tak samo, jak ona. Oboje to wyraziliśmy.
Potem powiedziałem - cóż, mam również włócznię, to włócznia ochrony. Zachęciłem ją, by mnie 'przyjęła', razem z moją włócznią, prosto do jej serca.
Zrobiła to z łatwością, ze łzami w oczach. Czuła się bezpieczna i pod opieką.
Miało to związek z 'obiektem jaźni' - przyjmując 'mnie' do siebie, znaczyło, że posiadała w sobie figurę autorytetu, która istnaiła DLA niej, jako że jej poprzednie doświadczenie autorytetu wzrastało w spętaniu i wymagało się od niej bycia DLA mężczyzn w jej życiu.
Pomimo tego, że nic wielkiego nie 'stało się' w tej terapii, miało to jednak na ną wielki wpływ. Na koniec spytałem ją, gdzie znajdował się jej strach w relacji do jej nowego zawodu. Powiedziała, że nie czuła się już zastraszona. Spytałem - nawet kosztem rozwodu? Odpowiedziała, że tak.
Teraz pozostała tylko jedna rzecz do pracy w przyszłej terapii, czyli praca nad relacjami i radzenia sobie z nimi po długiej fazie doświadczania przemocy. Chciałbym mieć na to oko, jako że to wciąż możliwe, by odwróciło się to w stronę przemoc i jako profesjonalista, jak również troskliwa osoba, chciałem mieć pewność, że nie jestem żadną z części tego cyklu.
Subscribe to:
Posts (Atom)