Monday, 15 December 2014
Case #38 - Kobieta, która zawiodła
Zmartwieniem Jemmy była porażka. Zawodziła we wszystkim - miała 5 wypadków, pracując dla jednej z fim, popełniła kilka błędów obliczeniowych dla kolejnej, itd., itd., czuła się, jakby była jedną wielką porażką.
Kiedy podniosła to zmarwienie, byłem uważny. Opowiadała opowieść za opowieścią, z jednej, przechodząc w drugą. Była płaczliwa, chwiejna i widziałem, że mogłem z nią pracować godzinami i nigdzie nie dojść. Wspomniała również o problemach z jej rodzicami, po wyprowadzce, czuła się na nich bardzo zła, podejrzliwa wobec ojca i jego motywacji. Jasnym było, że desperacko potrzebuje pomocy i desperacja mnie odpychała. Poczułem, że reaguję, chcąc się wycofać.
Wiedziałem zatem, że muszę przejść do samego serca problemu, włączając w to mnie. Powiedziałem - zmierzmy się więc z porażką; dzieje się ona teraz - właśnie wspólnie zawodzimy - Twój styl ma wpływ na mnie. Kiwnęła głową - mogła poczuć, że tak zareagowałem, co oczywiście nie było obcym jej doświadczeniem.
Pierwszym krokiem dla kogoś zamkniętego w autodestruktywnym sposobie bycia jest przeniesienie wszystkiego do teraźniejszości, niż raczej słuchanie o 'tym' historyjek. A najlepszym na to sposobem jest dostrzeżenie, jak to widnieje w kontekście relacji.
Poprosiłem ją, by zagrała ze mną w małą gierkę. Chciałem, by zgadła, jak reagowałem na jej porażkę wobec mnie - po każdym z dwóch zgadnięć powiem jej czy trafiła, czy też nie.
Zgadła, że robię wszystko, by być cierpliwym. Powiedziałem, że nie. Zgadła, że czuję wobec niej litość. Powiedziałem, że nie.
Powiedziałem jej - czuję się Tobą poirytowany.
Potem poprosiłem ją, by zgadła, jakie to dla mnie uczucie. Zgadła, że tłumiłem te emocje. Powiedziałem, że to tylko po części prawda. Zgadła, że czułem to w moim brzuchu i klatce piersiowej.
Potem powiedziałem jej, że faktycznie czułem wobec niej złość i że czułem ją w klatce piersiowej, jako rodzaj wewnętrznego ucisku.
Poprosiłem ją, by wykonała ten eksperyment, ponieważ chciałem wydobyć ją z jej bagna żalu wobec siebie i zamknięcia w 'zasadzie porażki'. Chciałem widzieć, że współtworzyła ten eksperyment i że tak właściwie nie była jedną, która cierpiała. Było to okropne również dla mnie. Poprosiłem ją również dlatego, że miała wyraźnie paranoidalny stosunek (wobec ojca) i lepiej było dokładnie poćwiczyć 'zgadywanki' i mieć szansę być poprawioną, niż być odizolowaną w jej projekcjach.
Następnie poprosiłem ją o zamianę miejsc. Będę nią i vice versa. Byłem zatem smutny, przybity, czułem się jak porażka, a ona była na mnie zła.
Odnotowała odnośnie swojej roli: "Jestem jak moi rodzice - pouczający, krzyczący, krytykujący, dołujący mnie, zmuszający mnie do udawania".
Było to użyteczne, bo ponownie, wyciągnęło ją to z zastałej części jej biegunowości, dając jej większe doświadczalnie poczucie tego, co się dzieje.
Przedstawiłem jej potem metaforę rekrutacji - to tak, jakby ona zatrudniła mnie do pracy, bym był na nią zły i zrobiła to tak skutecznie, że w ciągu minuty słuchania jej, faktycznie poczułem się zły. Wskazałem również na to, że w pewnym stopniu zgodziłem się na odegranie drugiej strony i była to sadystyczna część mnie, na którą przyzwoliłem.
Wyjaśniłem, że to gra dwuosobowa. Powiedziała - właściwie to, gdy odgrywała tę złą, przypomniało to jej presję, która pochodziła również ze strony jej dziadków.
Tak więc działało jej pole.
Przedstawiłem jej kolejną metaforę: scenariusz i aktorów, chcących grać. Napisała sceneriusz na podstawie każdego z obszarów jej życia. Zgodziła się. Zarysowała to, o co chodziło w jej polu, niż raczej ubierała swoje problemy w poszczególne terminy, podkreśliła swoją kompulsywną i nieubłagalnie repetytywną naturę jej doświadczenia i innych wokół niej, w tym procesie wymiany.
Zachęciłem ją, by wybrała którykolwiek ze znanych dramatów, który znała, z postaciami, które podobne byłyby do jej osobistego pola. Opisała jednen konkretny dramat, w którym występowały postacie dokładnie takie, o jakich właśnie wspominaliśmy.
Potem poprosiłem ją o kolejny przykład innej historii - filmu lub sztuki, gdzie był inny scenariusz. Tutaj starałem się spojrzeć szerzej, do innych środków w polu, innych sposobach bycia. Wybrała Harrego Pottera, spytałem ją, którą postacią chciałaby być, odpowiedziała, że Harrym.
Poprosiłem ją więc, by spojrzała na mnie wzrokiem Harrego Pottera. To dlatego, że kiedy pierwszy raz napisała scenariusz, ofiara posługiwała się zawsze tylko oczami - spojrzała na mnie w bardzo szczególny sposób.
Spróbowała tego eksperymentu i kiedy zbadaliśmy naturę Harrego Pottera w filmach - jego niezdolność do bycia zabitym, etc,, zaczęła czuć się pewniej w jego przebraniu.
Poczuła zmianę w jej tożsamości i ostatecznie, doświadczyłem ją inaczej.
By przejść przez cały ten proces wymagało to ode mnie bycia bardzo blisko niej i bycie szczerym w każdej sytuacji. Pracowałem z relacją, z różnymi eksperymentami, którym ostatni był 'zmieniaczem położenia'... wymagał jednak wszystkiego, co zaszło wcześniej.
Kiedy podniosła to zmarwienie, byłem uważny. Opowiadała opowieść za opowieścią, z jednej, przechodząc w drugą. Była płaczliwa, chwiejna i widziałem, że mogłem z nią pracować godzinami i nigdzie nie dojść. Wspomniała również o problemach z jej rodzicami, po wyprowadzce, czuła się na nich bardzo zła, podejrzliwa wobec ojca i jego motywacji. Jasnym było, że desperacko potrzebuje pomocy i desperacja mnie odpychała. Poczułem, że reaguję, chcąc się wycofać.
Wiedziałem zatem, że muszę przejść do samego serca problemu, włączając w to mnie. Powiedziałem - zmierzmy się więc z porażką; dzieje się ona teraz - właśnie wspólnie zawodzimy - Twój styl ma wpływ na mnie. Kiwnęła głową - mogła poczuć, że tak zareagowałem, co oczywiście nie było obcym jej doświadczeniem.
Pierwszym krokiem dla kogoś zamkniętego w autodestruktywnym sposobie bycia jest przeniesienie wszystkiego do teraźniejszości, niż raczej słuchanie o 'tym' historyjek. A najlepszym na to sposobem jest dostrzeżenie, jak to widnieje w kontekście relacji.
Poprosiłem ją, by zagrała ze mną w małą gierkę. Chciałem, by zgadła, jak reagowałem na jej porażkę wobec mnie - po każdym z dwóch zgadnięć powiem jej czy trafiła, czy też nie.
Zgadła, że robię wszystko, by być cierpliwym. Powiedziałem, że nie. Zgadła, że czuję wobec niej litość. Powiedziałem, że nie.
Powiedziałem jej - czuję się Tobą poirytowany.
Potem poprosiłem ją, by zgadła, jakie to dla mnie uczucie. Zgadła, że tłumiłem te emocje. Powiedziałem, że to tylko po części prawda. Zgadła, że czułem to w moim brzuchu i klatce piersiowej.
Potem powiedziałem jej, że faktycznie czułem wobec niej złość i że czułem ją w klatce piersiowej, jako rodzaj wewnętrznego ucisku.
Poprosiłem ją, by wykonała ten eksperyment, ponieważ chciałem wydobyć ją z jej bagna żalu wobec siebie i zamknięcia w 'zasadzie porażki'. Chciałem widzieć, że współtworzyła ten eksperyment i że tak właściwie nie była jedną, która cierpiała. Było to okropne również dla mnie. Poprosiłem ją również dlatego, że miała wyraźnie paranoidalny stosunek (wobec ojca) i lepiej było dokładnie poćwiczyć 'zgadywanki' i mieć szansę być poprawioną, niż być odizolowaną w jej projekcjach.
Następnie poprosiłem ją o zamianę miejsc. Będę nią i vice versa. Byłem zatem smutny, przybity, czułem się jak porażka, a ona była na mnie zła.
Odnotowała odnośnie swojej roli: "Jestem jak moi rodzice - pouczający, krzyczący, krytykujący, dołujący mnie, zmuszający mnie do udawania".
Było to użyteczne, bo ponownie, wyciągnęło ją to z zastałej części jej biegunowości, dając jej większe doświadczalnie poczucie tego, co się dzieje.
Przedstawiłem jej potem metaforę rekrutacji - to tak, jakby ona zatrudniła mnie do pracy, bym był na nią zły i zrobiła to tak skutecznie, że w ciągu minuty słuchania jej, faktycznie poczułem się zły. Wskazałem również na to, że w pewnym stopniu zgodziłem się na odegranie drugiej strony i była to sadystyczna część mnie, na którą przyzwoliłem.
Wyjaśniłem, że to gra dwuosobowa. Powiedziała - właściwie to, gdy odgrywała tę złą, przypomniało to jej presję, która pochodziła również ze strony jej dziadków.
Tak więc działało jej pole.
Przedstawiłem jej kolejną metaforę: scenariusz i aktorów, chcących grać. Napisała sceneriusz na podstawie każdego z obszarów jej życia. Zgodziła się. Zarysowała to, o co chodziło w jej polu, niż raczej ubierała swoje problemy w poszczególne terminy, podkreśliła swoją kompulsywną i nieubłagalnie repetytywną naturę jej doświadczenia i innych wokół niej, w tym procesie wymiany.
Zachęciłem ją, by wybrała którykolwiek ze znanych dramatów, który znała, z postaciami, które podobne byłyby do jej osobistego pola. Opisała jednen konkretny dramat, w którym występowały postacie dokładnie takie, o jakich właśnie wspominaliśmy.
Potem poprosiłem ją o kolejny przykład innej historii - filmu lub sztuki, gdzie był inny scenariusz. Tutaj starałem się spojrzeć szerzej, do innych środków w polu, innych sposobach bycia. Wybrała Harrego Pottera, spytałem ją, którą postacią chciałaby być, odpowiedziała, że Harrym.
Poprosiłem ją więc, by spojrzała na mnie wzrokiem Harrego Pottera. To dlatego, że kiedy pierwszy raz napisała scenariusz, ofiara posługiwała się zawsze tylko oczami - spojrzała na mnie w bardzo szczególny sposób.
Spróbowała tego eksperymentu i kiedy zbadaliśmy naturę Harrego Pottera w filmach - jego niezdolność do bycia zabitym, etc,, zaczęła czuć się pewniej w jego przebraniu.
Poczuła zmianę w jej tożsamości i ostatecznie, doświadczyłem ją inaczej.
By przejść przez cały ten proces wymagało to ode mnie bycia bardzo blisko niej i bycie szczerym w każdej sytuacji. Pracowałem z relacją, z różnymi eksperymentami, którym ostatni był 'zmieniaczem położenia'... wymagał jednak wszystkiego, co zaszło wcześniej.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment